Siedzimy na zakrapianej półoficjalnej
kolacji z przedstawicielami lokalnej władzy, następują kolejne
toasty za Ukrainę, za Polskę. Pytam się w pewnym momencie jednego
z nich:
- A jak wrócicie do domu?...
- No jak, samochodami!
Ja zdziwiony mówię:
- Jak to samochodami, przecież pijemy
już kolejna flaszkę wódki?
Gość się pochyla i z lekkim
politowaniem mi tłumaczy:
- Nie ma problemu, my tu ważnymi
ludźmi jesteśmy.
Teraz już nie mam wątpliwości,
jestem na Ukrainie. Wszyscy tu chcą do Europy, wszyscy stawiają
sobie Polskę za wzór. „Wam się udało, to i nam się uda” -
słyszę. Tylko rozmówcy jakby nie zauważają tej drobnej różnicy,
że mentalność mają inną... posowiecką. Myślą, że wszystko
załatwią pieniędzmi, pozycją i wpływami, nawet szczególnie się
z tym nie kryją. Pewnie mają rację. To Ukraina - jesień A.D. 2014.
Jedziemy przez Wołyń, szukając
śladów polskości. Niewiele już jej zostało. Po wojnie Stalin
skrzętnie wyczyścił Ukrainę, przesiedlając Polaków. Kolejne
„polskie” wsie bez jakiegokolwiek Polaka. Kolejne mogiły Polaków
za wsiami - partyzantów i zwykłych chłopskich rodzin wymordowanych
przez ukraińskich nacjonalistów z UPA.
Zatrzymujemy się we wsi
Zasmyki, by zrobić parę ujęć filmowych. Z jednego z domów
wychodzi babuleńka. Od słowa do słowa - Maria Wasiljewna, 450 zł
emerytury, zbiera z pola co może, by mieć coś więcej do
zjedzenia, na zimę zabierają ją dzieci do miasta. Maria Wasiljewna
mówi, że mieszkała w Polsce, że przyszli i kazali im opuścić
domy. Kto przyszedł, pytamy – no jak, Polacy przecież, odpowiada.
Bydlęcymi wagonami przewieźli na Ukraińską stroną. Maria
Wasiljewna była częścią tej wielokulturowej przedwojennej Polski,
ale tamtego świata już nie ma. Stalin przesuwał narody jak pionki
na szachownicy. Łomotanie do drzwi, „pakujcie się albo spalimy
wasz dom”, usłyszała rodzina Marii Wasiljewnej od Polaków.
Przywieziono ich do wsi, z których wcześniej wywieziono polskie
rodziny.
Jedziemy dalej, kolejna „polska”
wieś Ochocin, w której nie ma nikogo z czasów przedwojennych, bo
wszyscy zostali tu przywiezieni do opuszczonych przez Polaków domów.
Pani Lidia mówi:
- Dlaczego oni nam to zrobili, przecież
tak dobrze nam się żyło w Polsce, wszyscy się szanowaliśmy, my
Ukraińcy i Polacy, wyrzucili nas.
Takie były czasy po wojnie, ale
dziwnie się słucha takich historii i coraz lepiej się rozumie,
dlaczego żyjemy w sztucznie czystym etnicznie kraju.
Na drodze ze wsi zatrzymuje nas Andrij,
chce wiedzieć co my Polacy myślimy o Putinie i Rosji, bo my z
Europy jesteśmy. Na początku jest nerwowo, ale okazuje się, że my
też Putina nie lubimy. Po chwili pada parę miłych słów, parę
gestów wzajemnego poparcia. Dla wschodu jesteśmy zachodnią Europą,
dla zachodu ciągle dalekim wschodem.
Parę dni później spotykamy się z
ukraińskim historykiem i człowiekiem blisko powiązanym z partią
prezydenta Poroszenki. Pytam, co myśli o mordach, jakie Ukraińcy
dokonywali na Polakach na Wołyniu. Artem odpowiada pytaniem na
pytanie:
- A czy ktoś się zastanawia, dlaczego
Ukraińcy nie mordowali Polaków przykładowo w '39 czy wcześniej...
dlaczego dopiero w '43? Odpowiedź jest prosta – to Rosja
inicjowała te działania. Spiskowa teoria dziejów, myślę. Może i
tak, ale z drugiej strony Artem może mieć rację. Patrząc na
współczesne działania Rosji i podżeganie nacjonalistycznych
ambicji Osetii czy Abchazji, w obrębie Gruzji, a obecnie Krymu i
Doniecka, wszystko to wydaje się mieć sens. W interesie Rosji było,
by Ukraińcy i Polacy zaczęli się wzajemnie mordować i by
zapanowała destabilizacja, w której łatwo manipulować narodami.
Artem mówi:
- Nie można powiedzieć, że Wołyń
był polski czy ukraiński. Wołyń to był piękny multikulturowy
świat Żydów, Polaków i Ukraińców. Wołyń był Wołyniem. To
było jak osobne państwo w państwie.
Z Artemem siedzimy przy wódce, jego
nalewkach i skrzynce piwa. To jest Ukraina, tu się nikt nie
oszczędza. Jak nie wypijesz do dna, kiedy jest wzniesiony toast, to
możesz śmiertelnie urazić honor wznoszącego toast. Lecą kolejne
toasty - za spotkanie, za przyjaźń i za kobiety. No i najważniejszy
„Sława Ukrainie, Sława Polsce”.
Kolejny wieczór, pytam Artema, co z
obecną sytuacją na wschodzie Ukrainy, czy będą odbijać Donieck.
Artem chwilę myśli i mówi:
- Powiem Ci to, czego nikt głośno tu
nie wypowiada: my już nie chcemy Doniecka.
Zaczyna się gorąca dyskusja... ale
jak to, co, kto, dlaczego? Artem się trochę zasępia i tłumaczy.
- Donieck nigdy nie był prawdziwą
ukraińską ziemią, to miejsce, gdzie przyjechała tylko ludność
napływowa. Miasto powstało pod koniec XIX wieku i, ściągało do
siebie całą swołocz z Rosji. To jak wrzód na państwie
ukraińskim, zawsze był z Donieckiem problem, bo ludzie tam czuli
się przynależni do Rosji nie do Ukrainy.
Pytam więc – co będzie dalej,
walczycie o Donieck, czy nie?
- Nikt tego oficjalnie nie powie, ale
władza jest pogodzona z tym, że to już nie będzie prawdziwa
Ukraina, nie warto o to walczyć, ale też nikt nie powie, że
odpuszcza – nie może. Szkoda tylko tych chłopaków, co tam
pojechali walczyć i zginęli. Taka polityka.
Oleg podnosi kieliszek. „Sława
Ukrainie, Sława Polsce”.
Siedzimy w mieszkaniu u pani
Stanisławy, jednej z nielicznych Polek, która nie wyjechała po
wojnie do Polski. Rozmawiamy o zbrodniach UPA. Pani Stanisława
zapytana o to, kto według niej zabił jej ojca w '43, odpowiada, że
przed kamerą nie powie. Minęło 70 lat, a ludzie ciągle się boją,
pamiętają, jak partyzanci UPA mordowali i mimo lat strach jest
ciągle żywy. Pani Stanisława przy wyłączonej kamerze opowiada o
polskich dziewczynach, którym nacjonaliści obcinali piersi, potem
przywiązywali do koni, które rozrywały ich ciała. To nie są
jednostkowe historie, w relacjach często pojawiają się opowieści
o bestialskich mordach Ukraińców z UPA na polskiej ludności. Po
tym, co ci ludzie widzieli, strach jest silniejszy niż dziesiątki
lat, jakie minęły. Polska i Ukraina mają bardzo bolesną wspólną
historię, nie zawsze byliśmy takimi przyjaciółmi jak dzisiaj.
Historycy szacują, że z rąk Ukraińców na Wołyniu zginęło
50-60 tysięcy Polaków, oraz 2-3 tysiące Ukraińców w wyniku
działań odwetowych polskiej samoobrony. Dziś ukraińska ulica nie
pamięta o latach 40. XX wieku. Jeśli nawet pamięta, nie uznaje już
tego za ważne. Dziś ukraińska ulica jest wpatrzona w Polskę, bo
przecież jesteśmy dla nich krainą europejskiej szczęśliwości,
bezpieczeństwa i dobrobytu. Nie często spotykałem się z tyloma
wyrazami sympatii wobec Polski i Polaków, jak obecnie na Wołyniu...
chichot historii.
Ludzie żyją wojną, która toczy się
na wschodzie. Każdego, z kim rozmawiam, pytam o to, co myśli o tej
wojnie i czy się boi. Ludzie raczej są spokojni, mówią, że to na
całe szczęście daleko. Jednocześnie w każdej ze wsi, gdzie
byliśmy, słyszę opowieści o tych, co zginęli pod Donieckiem.
- U nas na wojnę poszło paru
chłopaków. Był taki Dynyło, to dobry chłopak, studiował w
Kijowie, poszedł do ochotniczego batalionu Azow. Ktoś rzucił
granat i on, by uratować kolegów, zakrył ten granat własnym
ciałem. Nie było co zbierać, ale jak pogrzeb był we wsi, to
wszyscy mężczyźni płakali.
W każdej wsi słyszałem historie o
tych, co już nie wrócili. W każdym mieście jest taka ściana
pamięci ofiar - tych, co zginęli na Majdania, a obok są zdjęcia
tych, co zginęli na wschodzie Ukrainy. Z drugiej strony słyszę, że
jak ktoś ma pieniądze, to wysyła szybko swojego syna na studia w
głąb Europy, by armia o niego się nie upomniała. Jak ktoś już
studiuje za granicą, to nie wraca na Ukrainę, bo były przypadki,
że służby graniczne nie pozwalały już na opuszczenie kraju...
Armia czeka. Społeczeństwo jest spolaryzowane, jedni są gotowi
ginąć za kraj, inni zrobią wszystko, by się od tego wywinąć.
Patrzę na to wszystko z boku i się
zastanawiam, co ja bym zrobił? Wziął kałasznikowa i poszedł
walczyć? Z polskiej perspektywy to wręcz brzmi absurdalnie. Nie musimy dokonywać takich wyborów, więc wydaje się,
że jesteśmy bezpieczni. Spokojnie rozstrzygamy nasze „wielkie”
problemy - jaki model telefonu wybrać, gdzie w tym roku wyjechać na
wakacje. Będąc na Ukrainie zrozumiałem, że tak naprawdę uciekamy
od myślenia o tym, czym jest patriotyzm, czym jest ojczyzna,
uciekamy, bo tak łatwiej. Nikt nie mówi „sprawdzam”. Natomiast
na Ukrainie codziennie ktoś mówi „sprawdzam” - musisz się
opowiedzieć, na ile ważna jest dla ciebie godność, honor,
ojczyzna. Zrozumiałem, w jak szczęśliwym kraju mieszkam, kraju,
który jest bezpieczny i nie pyta mnie o to, czy kocham swoją
ojczyznę, tylko - czy chcę powiększyć limit na karcie kredytowej.
„Sława Ukrainie, Sława Polsce”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz