wtorek, 26 lipca 2016

Lwów mon amour.

Mówienie, że Lwów jest piękny, to banał… tylko że on naprawdę jest cholernie piękny i nie sposób inaczej tego ująć niż w samych zachwytach. W latach 90. jeździłem do Krakowa, by tam z aparatem szlajać się po klimatycznych uliczkach, zaglądać na podwórka, wieczorami pić piwo w cieniu starych kamienic (ukochany Dym na św.Tomasza). Później Kraków odkryli turyści z Zachodu i wszystko zmieniło się nieodwracalnie. Najazdy Brytyjczyków, wylew tandetnych knajp i dyskotek, tłumy na ulicach i ceny na inną kieszeń. Straciłem swoje ukochane miasto, które tak naprawdę nigdy nie było moje. Znajomi już od lat mówili „jeśli lubisz Kraków, to musisz zobaczyć Lwów” i choć bywałem już na Ukrainie, to zawsze Lwów zostawał nieodkryty. Rok temu pojechałem tam po raz pierwszy i to była miłość od pierwszego wejrzenia. W tym roku powtórzyłem odwiedziny i tak to już chyba będzie trwało. Oby tylko nikt o tym mieście nie opowiedział Brytyjczykom ;-)






Sercem miasta jest rynek, ale najwięcej radości dostarcza przeczesywanie małych uliczek starówki i obszaru pod Górą Zamkową. To tutaj, tak jak dawniej w Krakowie, można ciągle zaglądać na podwórka, których nie bronią jeszcze domofony i nowe bramy. Co kawałek można odkryć jakiś ciekawy detal art deco, czy na murze polski napis z dwudziestolecia międzywojennego. Wszystko to miesza się z postsowieckim duchem byłej republiki ZSRR.









Moim ulubionym zabytkiem we Lwowie jest Katedra Ormiańska. Choć prezbiterium katedry powstało z XIV wieku, to duża część zdobień pochodzi z pierwszej połowy XX wieku. Połączenie stylów – secesji i modernizmu z ornamentyką ormiańską - dało świątyni niezwykle oryginalny charakter. Najbardziej urzekają malowidła Jana Henryka Rosena i mozaika Józefa Mehoffera. Świątynię najlepiej odwiedzić w czasie niedzielnej mszy, by usłyszeć niezwykłe śpiewy chóru i doświadczyć tej niepowtarzalnej atmosfery.





Na Cmentarzu Łyczakowskim mogłem spędzić tylko jedną godzinę i to było zdecydowanie za mało. To miejsce pochówku Mari Konpnickiej, Gabrieli Zapolskiej i wielu innych wybitnych Polaków. Cały urok cmentarza kryje się w pięknych pomnikach, o wielu z nich można czytać w przewodnikach zaskakujące historie. Tak jak o pewnym kupcu, po śmierci którego jego dwa wierne psy tak długo warowały przy grobie, aż zdechły, a żona kupca postawiła im pomniki.  Osobną część cmentarza stanowi kwatera Orląt, czyli polskich obrońców Lwowa z 1918 roku. Polaków, którzy bronili miasta przed zajęciem go przez Ukraińców. To kolejny aspekt naszej wspólnej powikłanej historii.








wtorek, 22 września 2015

Słowiańsk – życie po wojnie


Jeśli chcesz poznać prawdę o współczesnej Ukrainie, to jedź do Słowiańska – powiedział znajomy ukraiński reżyser. Wiedział, co mówi, Leonid jest autorem „Ukraińców” - filmu dokumentalnego  o obronie lotniska w Doniecku. Wcześniej walczył jako ochotnik w Donbasie.
    Do tamtej pory Słowiańsk znałem tylko z doniesień medialnych – spalone czołgi, żołnierze w okopach i odgłos spadających pocisków. Miasto jest miejscem symbolicznym dla całej rebelii w Donbasie. To właśnie stamtąd w kwietniu 2014 roku zaczęła rozlewać się fala działań separatystycznych. Tam swoją siedzibę założył Igor Striełkow, dowódca prorosyjskich oddziałów w obwodzie donieckim. Walki o miasto z ukraińską armią trwały niespełna cztery miesiące, od kwietnia do 6 lipca, kiedy to ostatecznie Ukraińcy przejęli miasto po wycofaniu się separatystów. Według danych ukraińskich władz, w tym czasie zginęło co najmniej 250 cywilów oraz około 200 żołnierzy, a 619 zostało rannych. Rebelianci utrzymują, że w ciągu 3 miesięcy straty po ich stronie wyniosły co najmniej 800 osób.

Zbliżając się do miasta, co kawałek mijamy blokposty z ukraińskimi żołnierzami sprawdzającymi, czy nie przemieszczają się gdzieś „zielone ludziki”. Każdy most i skrzyżowanie jest obstawione wojskiem. Oczyma wyobraźni widzę już ruiny, jakie ujrzę po przekroczeniu rogatek miasta. Nic takiego jednak nie następuje. W Słowiańsku nie widać śladów wojny, nawet nie widać zbyt wielu żołnierzy. Przydworcowy sklep zaskakuje swoim asortymentem, tak jakby chciał powiedzieć: „witamy w świecie ukraińskiego dobrobytu”.

Dobrobyt jest jednak pozorny. Od czasu rozpoczęcia działań wojennych ceny poszły w górę. Wieprzowina z 40 do 90 hrywien za kilogram, kurczak z 23 do 38, inne produkty podobnie. Przeciętny Ukrainiec z pensją na poziomie około 2000 hrywien nie jada mięsa zbyt często..

Spod dworca ruszam z Kolą, taksówkarzem chlubiącym się swoją przeszłością marynarza okrętu podwodnego z Murmańska.
– Pociski spadały i nawet nie wiadomo było z której strony i kto strzela, o tu i tu spadły, widzisz te łaty na dachu, i tam, i tam też... Wywiozłem rodzinę i dalej pracowałem na taryfie. Wywoziłem innych i lekarstwa przywoziłem. U mnie jest pies, suka... gdyby sam wyjechał, ona by musiała zostać, więc zostałem z nią.
– Jak tu wtedy było?


– Strach, słyszysz leci pocisk i nie wiadomo gdzie spadnie. W nocy nie spałem, nie mogłem zasnąć, nikt nie mógł spać... Teraz jestem szczęśliwy, że jestem po tej stronie frontu, że normalnie można żyć, pracować i nic więcej nie chcę, tylko by u nas był pokój.

Dojeżdżamy na wzgórze za miastem, na którym stała wieża telewizyjna. Mijamy posterunki kontrolne. Z taktycznego punktu widzenia to kluczowe miejsce. W czasie walk o miasto właśnie tu były pozycje armii ukraińskiej i z tego wzgórza ostrzeliwano separatystów, walcząc o miasto. Dowódca posterunku Piotr pokazuje mi teren i jak wyglądały walki. Miła rozmowa kończy się w momencie, gdy pytam, jak wielu żołnierzy tu zginęło.
– Wielu, zbyt wielu naszych chłopców.


Nie ma już wieży telewizyjnej, runęła przykryta ogniem z czołgów separatystów. Obok drogi symboliczny grób i pomnik tych, co polegli. Tu nie ma mowy o końcu wojny, tu ciągle wojna trwa W pamięci Piotra i jemu podobnych - tych, którzy zostali.


Ruszam dalej szukać tej prawdy o współczesnej Ukrainie, o której mówił mi Leonid. Kola wiezie mnie z powrotem do miasta. Po drodze mijamy budynki Zeus Ceramica. To nowoczesna fabryka, chluba miasta. Kapitał włoski i ukraiński. Przed wybuchem walk właściciele zdołali wywieść cały park maszynowy, teraz wszystko wróciło i praca idzie pełną parą. 5 milionów metrów kwadratowych płytek rocznie. Nikt nie chce myśleć, że front może tu wrócić, choć cięgle widać blizny po walkach. Jaśniejsze ślady na budynkach to łaty po ostrzale. Dziury w płocie po eksplozjach na razie zabezpiecza drut kolczasty. Kola z pewnym żalem mówi, że w fabryce nie ma zbyt dużo pracy dla mieszkańców Słowiańska. Pracuje tylko 180 osób, bo wszystko robią roboty – pełna automatyzacja.


Po przeciwnej stronie miasta na ulicy Bulwarnej 4 odnajduję jedną z najgłębszych słowiańskich ran. Blok w który trafiła rakieta, niszcząc cały pion mieszkań. Gdy fotografuję bawiące się dzieci, podchodzi do mnie pani Miła, przewodnicząca rady tego bloku.
– Po wojnie wszyscy tu byli: i prezydent Poroszenko, i zagraniczni dziennikarze. Pokazywali, filmowali, bo obok szkoła i gdyby rakieta spadła 100 metrów dalej, to prosto w sale lekcyjne. Tylko, że wyjechali i nic nam z tego nie zostało. Jesień i zima idzie, jak tu spadnie śnieg, zamarznie wszystko, to te mury rozsadzi i cały budynek runie, ale nikogo to nie obchodzi. Tu 129 mieszkania, gdzie ludzie pójdą? My zrobiliśmy kosztorys i remont ma kosztować 4 miliony hrywien. Obiecali, ale rząd zwleka... ale my kochamy nową władzę i tylko z nią... bo my Ukraińcy i wszystko, czego chcemy, to żeby tylko był pokój.


– Słowiańsk to piękne miasto, właściwie uzdrowiskowe, bo mamy tu takie słone jeziorka z wodami zdrowotnymi, pan pewnie o tym nawet nie wie. Gdyby takie miasto jak nasze było na zachodzie, to z samych tych zdrowotnych wód byśmy mogli się utrzymać. Hotele by pobudowali, turyści przyjeżdżali, a teraz kto przyjedzie? A ta cała Noworosja to był jakiś nierealny wymysł, wszyscy to wiedzieli. Jak weszła ukraińska armia, to ja Bogu dziękowałam.


Pani Miła jest nauczycielką i jedną z nielicznych osób, które tu mówią po ukraińsku. Wcześniejsza rusyfikacja tych terenów dała ludziom poczucie, że są bardziej rosyjscy, że centrum ich świata to Moskwa. To jeden z powodów, dla których była na tych terenach tak silna chęć przyłączenia do Rosji. Ludzie nie czuli, że komukolwiek na zachodzie Ukrainy na nich zależy. Teraz to się zmieniło, ochotnicy z Lwowa, Kijowa z całej Ukrainy chcą walczyć za nich, za jedność. To zmienia myślenie, daje poczucie siły i przynależności do tego trochę zachodniego świata.

W parku miejskim mało ludzi, wszystko zarośnięte, prawie nie ma tu życia. Spotykam Marię. To jedyna osoba, z którą mogę tu porozmawiać swobodnie po angielsku.
Maria studiuje prawo w Charkowie, mówi, że na uczelnie przeniosło się też wielu studentów z Doniecka, bo tamten uniwersytet nie może już normalnie funkcjonować. Pytam, jak teraz się tu żyje.
– Przed wojną 80% ludzi chciało być częścią Rosji, teraz te proporcje się odwróciły – mówi Maria – sytuacja zmusiła ludzi do tego by zadać sobie pytanie, czego naprawdę chcą. Wszyscy myśleli, że tu będzie jak na Krymie, przyjdzie rosyjska armia i bez jednego wystrzału wszystko zmieni się w mgnieniu oka. Tak się nie stało, a wojna zmieniła ludzi. Poza tym wszyscy wiedzą, jak jest w Doniecku, mamy tam rodzinę, przyjaciół. Ci, co nie wyjechali, mówią, że brakuje zaopatrzenia, czasem nie ma wody i prądu, niebezpiecznie na ulicach - bandyterka. Nie przyszła tam Rosja i nie nastała szczęśliwość. Ludzie w Słowiańsku nie chcą być częścią jakiegoś dziwnego tworu – Donieckiej Republiki Ludowej. Ukraina daje normalność, nie jest idealna, ale jest naszym krajem.
– Chcesz tu wrócić po studiach?
– Nie wiem co dalej będzie, boję się że, oni tu mogą wrócić. Nikt tego nie chce, ale nie wiemy, nie potrafimy normalnie planować i myśleć o przyszłości.


Przy budynku rady miejskiej dziwne miejsce jak po pomniku i naczepa z gruzem.
– Obaliliście Lenina? - pytam stróża w budynku administracji naprzeciwko.
– Wcale nie obaliliśmy, tak byłoby najłatwiej, ale to nie sztuka coś zniszczyć.
– To co się stało?
– Normalnie, od dołu go ukruszyliśmy, przewróciliśmy na naczepę i wywieźliśmy. Panie, my tu w Słowiańsku pieniędzy potrzebujemy, w ulicach dziury, chodniki krzywe... no to był pomysł, że Lenin pójdzie na aukcję internetową i miasto parę groszy zarobi.


Dziś w Słowiańsku ludzie na nowo definiują, czym jest Ukraina i może po raz pierwszy w pełni świadomie chcą być częścią niepodległego kraju, nie tylko cienia dawnego ZSRR. Nie chcą się bić i demonstrować, tylko normalnie żyć, a za sprzedanego w internecie Lenina załatać dziury w drogach.