wtorek, 25 listopada 2014

Chiatura - powietrzne tramwaje.


Wczesnym rankiem na dworcu autobusowym w Kutaisi panuje gwar. Szukam marszrutki do Chiatury. Kierunek mało popularny wśród turystów. W busie sami miejscowi. Miejsce, do którego jadę, nie zostało opisane w żadnym przewodniku, nawet Lonley Planet nie wspomina o nim słowem. Rok temu zobaczyłem fotoreportaż Reutersa z Chiatury i już wiedziałem, że muszę zobaczyć to miasto na własne oczy. To był kolejny powód, by kupić bilet do Gruzji.



Górnicze miasto Chiatura powstało pod koniec XIX wieku, gdy na okolicznych wzgórzach odkryto bogate złoża ród manganu. Przemysł wydobywczy i przetwórczy ruszył pełna parą. W czasach największej świetności miasta, 60 procent światowej produkcji manganu pochodziło z Chiatury. Miasto stało się oczkiem w głowie towarzysza Stalina. Miało tylko jedną poważną wadę, było położone w dolinie rzeki Kvirila, a kopalnie znajdowały się na otaczających wzgórzach. Długa i męcząca droga dotarcia do pracy obniżała efektywność górników. Z początkiem lat 50. zapadła decyzja o budowie pierwszej na terenie ZSRR osobowej kolejki linowej, będącej formą komunikacji miejskiej. W roku 1953 zostaje otworzona pierwsza linia powietrznych tramwajów.





Mamy rok 2014, wydaje się, jakby czas się tu zatrzymał w latach 50. Wagony i stacja w niezmienionym kształcie. Dokładnie te same blaszane kapsuły pną się na stalowych linach, tak dziś, jak i 60 lat temu. Kolejne warstwy farby są tylko złudzeniem odnowy. Telefon w głębi wagonu tak samo dzwonił w talach 50 jak i dziś. 




Wsiadam, wagonik pnie się do góry. W oddali na pierwszym planie bloki mieszkalne. Zapewne w Polsce nikt by nie dopuścił tego wagonika do ruchu, zapewne jedyne miejsce, gdzie mógłbym go podziwiać, to muzeum. Tu jednak nikt nie zdaje się zdradzać, że coś jest nie tak. Ludzie z zakupami wracają do domu, biegną, by zdążyć na „tramwaj” do domu.




Na górze ze stacją w stylu pałacowym sąsiadują stare bloki. Zabudowa na dole miasta jest dobrze utrzymana, ale tu widocznie niewiele osób chce mieszkać i wszystko popada w ruinę. Jakość budownictwa z wielkiej płyty odbiega znacznie od tego co mamy w Polsce, wszystko szybciej się rozpada i niszczeje. Zadziwia mozaikowość pejzażu - obok zupełnie pustych lokali bez okien znajdują się takie, gdzie właśnie wstawiono nowe plastikowe. Przed blokiem biegają zwierzęta gospodarskie, od taka specyfika Kaukazu.






Czekam na kolejkę powrotną i znów zaczynają się rozmowy, żarty i propozycje matrymonialne. Bo widzą, że sam podróżuję i chcą ot tak po gruzińsku się zaopiekować, pomóc i życie mi ułożyć. Nikt oczywiście nie zna angielskiego, ja ledwo dukam po rosyjsku, ale dużo nie potrzeba, by się dogadać. „U Ciebie żona jest? Nie? To my znajdziemy”, no i znowu śmiech.






Po upadku ZSRR przemysł w Chiaturze przestał działać. Dopiero po rewolucji róż w 2003 roku, wszystko ruszyło na nowo. Kopalnia i zakłady przetwórcze trafiły do prywatnego właściciela – brytyjskiego koncernu Stemcor. Niestety praktycznie nie zmieniło to sytuacji miasta, zakładów i kolejek. Kompletny brak inwestycji i drenowanie surowców naturalnych tego rejonu - taki pomysł ma na to miejsce wielka brytyjska korporacja.






Kolejna ze stacji powstała w latach 60. Z jednego miejsca rozchodzą się 3 trasy kolejek. Wagoniki, od stanu sprzed 50 lat, odróżnia jedynie doklejona na zewnątrz reklama. Pół wieku żywotności wspaniałej rosyjskiej myśli technicznej.






Na kolejnym wzgórzu spotykam Vasila, chce mi pokazać miasto ze wzgórza, ponoć tam najlepiej widać. Rozmawiamy chwilę, ale nie mam czasu iść z nim dalej, jeszcze tego samego dnia muszę wracać do Kutaisi - wielka szkoda, bo znajomość zapowiadała się znakomicie.



To chyba najpiękniejsze miejsce oczekiwania na środek miejskiego transportu, jakie kiedykolwiek widziałem. Na platformie na przejazd czeka dziewczyna, patrząc na nią zdaję sobie sprawę, że tutejsze konstrukcje mają ekstremalnie marne zabezpieczenia, praktycznie jeden chwiejny krok po kilku kieliszkach wina... i spadam w przepaść. 
 




Za czasów ZSRR wybudowano 21 tras kolejek linowych. Łączyły z sobą nie tylko dolne części miasta z górnymi, ale również były rozpięte między wzgórzami za miastem. W internecie znalazłem informację, że do dziś funkcjonuje 15 linii o łącznej długości około 6500 metrów trasy. Najbardziej strome podjazdy mają 48 stopni, a najdłuższy 950 metrów. Z moich rozmów z mieszkańcami wynikało, że obecnie działa 5 linii w samym mieście i być może jeszcze parę na obrzeżach.
 

 

Cały urok Chiatury polega na tym, że nie jest skansenem byłego ZSRR, jest żywym organizmem. Dwudziestotysięcznym miastem o niezwykłych walorach krajobrazu. Zapewne za parę lat stanie się kolejną znaną atrakcją turystyczną Gruzji. Wagoniki odnowią i zaczną sprzedawać drogie bilety turystom (obecnie przejazdy są darmowe, albo kosztują 20 groszy). Na całe szczęście mi udało się zdążyć i zobaczyć to miasto z jego naturalnym charakterem, bez otoczki „świata” dla turystów.



1 komentarz: